piątek, 24 lipca 2020

O remedium na pewną chorobę

W zbiorach druków XVI-wiecznych Biblioteki Elbląskiej znajduje się egzemplarz dzieł Françoisa Rabelais'ego, autora słynnej powieści La vie de Gargantua et Pantagruel, wydany w 1596 we Francji.



Na przedniej karcie ochronnej ręką XVII-wiecznego czytelnika zapisano francuski wierszyk:
Lors que la belle auoit la palle maladie
Elle faissoit [? o]racles divers
Voir s'il n'y a point de remède à sa maladie
Jupiter repondoit: la belle m[on] amie
Ton remède est escrist au coste de ces vers.
Kiedy piękna panienka cierpiała na bladą chorobę
Udała się do różnych wyroczni
Aby dowiedzieć się czy nie ma lekarstwa na jej schorzenie
Jupiter jej odpowiedział: moja piękna przyjaciółko
Nazwa twego lekarstwa jest zapisana na boku tego wiersza.
Aby dokładnie zrozumieć co ów dawny właściciel książki nam pozostawił, nie wystarczy przełożyć francuszczyzny na polski. Potrzeba nieco kontekstu.

Rabelais i jego czytelnicy


Dzieła Rabelais'ego, w których mistrzowsko posługuje się bezpruderyjnym humorem, językiem potocznym oraz rubasznością, zyskały wielką popularność, ale śmiech może stać się bardzo poważną sprawą, zwłaszcza w dobie wojen religijnych, które w drugiej połowie XVI w. wstrząsały Francją.



Jednym z ważnych tematów u Rabelais'ego jest kwestia podejścia do małżeństwa i jego roli w życiu społecznym. Protestantyzm zakwestionował dotąd niepodważalną wyższość dziewictwa i życia w celibacie nad małżeństwem, podkreślając, że życie rodzinne i prawny związek mężczyzny i kobiety są konieczną i szlachetną drogą życia chrześcijańskiego. W kulturze wagi nabrało przekonanie, że małżeństwo jest nie tylko moralnie słuszne, a nawet konieczne, ale po prostu zdrowe. Jeden z bohaterów powieści Rabelais'ego, Panurg (imię utworzone z greki, można by je przełożyć jako "Wszystkorób"), przyjaciel Pantagruela, który waha się czy powinien się ożenić, przytacza medyczny argument za małżeństwem:
Umykającym się tej powinności [i.e. małżeńskiej] nałożona jest od natury dotkliwa kara, bolesne zaburzenia w członkach i pomięszanie w zmysłach zgoła furiackie; zasię użyczającemu jej wzajem daje rozkosz, lubość a zachwycenie. (ks. III, roz. 4; tłum. T. Boy-Żeleński)
Sam Rabelais pisze o sprawach seksu wprost, chętnie posługując się słownictwem codziennym, rubasznym, a nawet wulgarnym, i nie uciekając się do bladych eufemizmów. W rozdziale 8 księgi III Pantagruel i Panurg rozmawiają o tym, że "saczek u pludrów" jest najważniejszą częścią pancerza, gdyż chroni "święte przyrodzenie", bez którego wszak wyginąłby rodzaj ludzki. Dla ilustracji przytoczona zostaje historia o rycerzu Merwilu i jego żonie, która obawiała się, że jej mąż nie dość ochronił tę najważniejszą część swojego ciała:
Kiedy w jej oczach mąż w zbroję odziany
(Prócz saczka jeno), kwapił się na boje,
Rzekła mu: „Mężu, chroniąc zdrowie swoje,
Ustrój ten sprzęcik, nad inne kochany”.
Byłaż ta rada nic do rzeczy wcale?
Nie, nie: toć słuszna wiodła ją obawa,
Aby nie stradać, widząc go w upale,
Lubego kąska, winnego jej z prawa. (ks. III, roz. 8; tłum. T. Boy-Żeleński)
To, co poważne, a nawet święte, miesza się z tym co niskie, śmieszne, ordynarne. Tekst wpisany przez dawnego właściciela elbląskiego egzemplarza gra i nawiązuje do tonu w jakim Gargantua i Pantagruel mówią o sprawach seksualnych i jest ciekawym przykładem odpowiedzi czytelnika na tekst - śladem, pozostałością relacji jaką czytający nawiązuje z tym, co czyta.


Bolączki dziewic


Bohaterka wierszyka zapisanego na karcie ochronnej to „ślicznotka” (la belle), która cierpi na „bladą chorobę” (la palle maladie). Na próżno dziś szukać tej dolegliwości w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób, ale w okresie nowożytnym, a nawet aż po wiek XIX i XX, funkcjonowała ona jako najprawdziwsza choroba, która dotykała kobiety, przede wszystkim te młode. Nie miała ona jednej nazwy. Obok „bladej choroby” (la palle maladie po francusku, Bleichsucht po niemiecku) nazywano ją chorobą dziewic (morbus virgineus), białą gorączką, chlorozą (od greckiego słowa oznaczającego zielony lub żółtozielony) lub po prostu bladością. Wśród symptomów, oprócz charakterystycznego koloru skóry, miały być zaburzenia apetytu, utrata wagi, zanik menstruacji i nadmiar flegmy. Opisy tej kondycji, znanej zresztą już w starożytności - traktat na ten temat znajduje się w korpusie pism Hipokratesa) z łatwością można znaleźć niemal w każdym medycznym kompendium z XVI i XVII w.

W zbiorach Biblioteki Elbląskiej znajduje się na przykład traktat o chorobach kobiecych portugalskiego lekarza Rodriga de Castro, w którym "białej gorączce” poświęcony jest cały, dość obszerny rozdział.

Sygn. SD.XVII.1315; dzięki rękopiśmiennemu ekslibrisowi wiemy, że wolumin należał w 1666 do pastora Johannesa Schöninde.


Castro wyjaśnia, że chorobę tę można zdefiniować jako „obstrukcję naczyń wokół macicy, przez którą humory zatrzymując się w większych żyłach psują całą krew i czynią ją zimną”. Przytrafia się ona przede wszystkim dziewicom, wdowom, a wśród mężatek tym, które są bezpłodne, zwłaszcza zaś kobietom pięknym i delikatnym, ponieważ ich ciała przyjmują z jedzenia tylko to, co najlepsze, najdelikatniejsze, resztę zaś odkładają zagęszczając krew i doprowadzając do wspomnianej obstrukcji, przede wszystkim w sytuacji, gdy kobieta nie jest seksualnie aktywna. Stąd Castro radzi: „Dziewice bardzo szybko zostaną uwolnione od tej dolegliwości, jeśli zaczną żyć z mężczyzną” (virgines promptius liberantur si ... viro cohabitent).

Wyobrażenia o „dziewiczej chorobie” odgrywały ważną rolę w dyskusjach o małżeństwie jako naturalnie dobrym i korzystnym stanie. Samo istnienie „białej gorączki” przeczyło katolickiemu przywiązaniu do dziewictwa i celibatu. Innymi słowy, księża żądali od religijnych kobiet niepotrzebnych poświęceń, do tego takich, które mogły całkowicie zniszczyć im zdrowie. Z drugiej strony, choroba dziewic stawała się przyczynkiem do rozmowy o dojrzewaniu i odpowiednim momencie na zamążpójście. Chrześcijaństwo protestanckie kładło szczególny nacisk na walory życia małżeńskiego, ale dalekie było od liberalnej afirmacji seksualności. Małżeństwo nie było zresztą sprawą (rzekomo) „zieleniejących” z miłości dziewic, ale ich ojców. To ci ostatni konsultowali z lekarzami dziwne objawy swoich nastoletnich córek i pytali ich - jakby była to kwestia czysto medyczna - czy to już czas najwyższy, aby wydać je za mąż.

W Romeo i Julii Szekspira Kapulet śpieszy się, aby wydać trzynastoletnią Julię za Parysa: zaaranżowane małżeństwo ma dojść do skutku w kilka dni. Julia sprzeciwia się, mówi, że „jeszcze nie chce iść za mąż". Kapulet traci panowanie nad sobą i wygraża Julii:

Nie dziękuj wdzięcznie ni się pyszń niepyszna,
Lecz zbierz swe sprytne klepki na ten czwartek
By pójść z Parysem do Świętego Piotra,
Albo cię każę zawlec tam na smyczy.
Rozumiesz? Ty białaczko! ty szuswale!
Lalko łojowa!

(Akt III, scena V; tłum. J. Paszkowski)

„Białaczka” Paszkowskiego to po angielsku „green-sickness carrion”, fraza bardziej dobitna, którą dosłownie można przetłumaczyć jako „ścierwo zielonej choroby”. „Lalka łojowa”, a bliżej Szekspira: „łojowa gęba” (tallow-face) to również nawiązanie do bladości powodowanej przez chorobę dziewic.

Warto zwrócić też uwagę, że  niejako na drugim końcu spektrum rozważań o „dziewiczej bladaczce” znajdują się żywo dyskutowane w XVI i XVII w. problemy związane z rozprzestrzenianiem się chorób wenerycznych, zwłaszcza syfilisu. Tak jak „biała gorączka” wskazywała na szkodliwe konsekwencje przedłużającej się ponad czas i miarę wstrzemięźliwości i podważała etyczne walory dziewictwa i celibatu zachowywanego przez całe życie, tak kiła stawała się medyczną reprezentacją zepsucia, do którego doprowadzało seksualne nieumiarkowanie. Moralność znajdowała naukowe uzasadnienia w medycynie, a medycyna niezauważalnie przekształcała się w wyznacznik moralności.


Z powrotem do Lors que la belle...


W literaturze medycznej i moralistycznej morbus virgineus jest przyczynkiem to poważnych rozważań o dojrzewaniu, małżeństwie, podtrzymywaniu gatunku i zachowywaniu społecznego ładu. W literaturze popularnej czy też takiej, która nawiązywała do życia codziennego, czerpała z rubaszności i bezpruderyjności (jak działo się u Rabelais'ego i Szekspira) „biała gorączka” mogła stać się przedmiotem żartów i źródłem niewybrednych dwuznaczników.
Wierszyk zapisany na karcie ochronnej elbląskiego Rabelais'ego jest dobrym przykładem. Jego bohaterka cierpi na „chorobę dziewiczą” i szuka na nią remedium (ciekawe, że czyni to sama; w literaturze medycznej często, tak jak u Szekspira, zaniepokojoną osobą często jest nie sama chora, lecz jej ojciec) konsultując boskie wyrocznie. Jupiter (Jowisz) daje jej odpowiedź nie wprost: "twoje lekarstwo jest zapisane na boku tego wiersza". Żart polega na zabawie literackiej - czytelnik musi się zastanowić czym ów bok wiersza jest i zauważyć, że w istocie ma do czynienia z akrostychem, utworem, w którym początkowe litery wersów układają się w słowo:
Lors que la belle auoit la palle maladie
Elle faissoit [? o]racles divers
Voir s'il n'y a point de remède à sa maladie
Jupiter repondoit: la belle m[on] amie
Ton remède est escrist au coste de ces vers.
Mamy zatem słówko „LEVJT”, czyli le vit. Słowo to już nie funkcjonuje we współczesnej francuszczyźnie, aby jej zrozumieć trzeba więc sięgnąć do historycznego słownika. W zbiorach elbląskich znajduje się na przykład Le grand dictionnaire françois-latin augmenté Jeana Nicota wydany w Genewie w 1606 r., który notuje słowo le vit i tłumaczy je na łacinę, ale nawet bez jej znajomości, można sobie wykoncypować znaczenie...
Sygn. SD.XVII.1578
Niestety nie wiemy kto wpisał wierszyk o „bladości” i lekarstwie na nią do książki. Na karcie tytułowej wprawdzie widnieje ekslibris rękopiśmienny po francusku ręką Michaela Glandariusa, pochodzącego z Pomorza Zachodniego lekarza czynnego w Gdańsku (jego ręką również notatki na verso karty ochronnej, włoskie przysłowia z łacińskim przekładem). To pewnie z jego księgozbioru książka trafiła ostatecznie do Elbląga. Jego pismo jest jednak inne niż to, którym zapisano wierszyk.


Ciekawe czy jakiś uczeń Gimnazjum Elbląskiego w "białej gorączce" (choć miała być to kondycja typowo kobieca...) czytał Rabelaisego i czerwieniał (lub zieleniał) odcyfrowując żartobliwy akrostych na pierwszej karcie...










wtorek, 23 czerwca 2020

Wystawa na dziedzińcu



Zachęcamy do obejrzenia wystawy posterowej prezentującej druki medyczne ze zbiorów Biblioteki Elbląskiej. Wystawa eksponowana jest w pięknych okolicznościach przyrody na dziedzińcu bibliotecznym.
Fot. Aleksandra Buła

Media o wystawie:
https://www.portel.pl/kultura/medyczna-wystawa-na-swiezym-powietrzu/118482

piątek, 24 kwietnia 2020

Książki elbląskich lekarzy

Książki o medycynie i farmacji stanowią jeden z najciekawszych podzbiorów tematycznych w kolekcji starych druków Biblioteki Elbląskiej. Tematyka medyczna wykraczała poza program nauczania Gimnazjum Elbląskiego, stąd książki tego rodzaju nie były zbierane systematycznie z myślą o bieżących potrzebach uczniów. Wielu alumnów kontynuowało jednak naukę na poziomie uniwersyteckim studiując właśnie medycynę lub przygotowując się do pracy w aptece. W trakcie studiów i ewentualnie praktyki nabywali różnorodne książki – od podręczników, tablic anatomicznych, po dysertacje czy traktaty naukowe prezentujące najnowsze odkrycia naukowe. Później niekiedy decydowali się na przekazanie swojej biblioteki lub jej części do zbiorów szkolnych i tym sposobem pęczniał dział medyczny w kolekcji gimnazjalnej.

Jednym z takich darczyńców, którego możemy zidentyfikować dzięki jego znakom własnościowym był Jacob Gottlieb Silber. Silber pochodził ze znaczącej elbląskiej rodziny, której członkowie należeli do Rady Miejskiej, zajmowali się kupiectwem, a w XIX w. również przemysłem, a także działalnością literacką czy kulturalną. Jacob Gottlieb Silber jest notowany w metryce Gimnazjum Elbląskiego w roku 1751 jako uczeń klasy siódmej (czyli najniższej nielicząc tzw. germaniki, w której uczono czytać i pisać po niemiecku). Urodził się zatem zapewnego ok. 1744. Po ukończeniu nauki gimnazjalnej, prawdopodobnie w roku 1764 rozpoczął studia medyczne w Getyndzie, gdzie spędził dwa i pół roku. W 1767 jest notowany w metryce uniwersytetu w Strassburgu, z uwagą, że zamieszkiwał w owym czasie na stancji u niejakiej Madame Demuth. Następnie kontynuował naukę na uniwersytecie w Frankfurcie nad Odrą, gdzie w 1769 r. złożył dysertację z zakresu położnictwa:

O pewnej specjalnej metodzie szybkiego odwracania nieprawidłowo umieszczonego płodu. Obrona pod przewodnictwem Petera Immanuela Hartmanna. Druk ze zbiorów elbląskich SD.XVIII.216.

Jacob Gottlieb Silber nabywał głównie nowe książki. Z jego zbiorów pochodzi na przykład trzytomowe wydawnictwo dzieł medycznych znanego lekarza drugiej połowy XVIII w., Paula Gottlieba Werlhofa, lekarza dworu hanowerskiego wydane w 1775 (tom I i II) i 1776 (tom III). Silber kupił te książki już w 1776, co wiemy, dzięki temu, że podawał datę obok rękopiśmiennego ekslibrisu umieszczanego na wyklejce oprawy:


Innym pochodzącym z Elbląga medykiem, którego książki trafiły do biblioteki gimnazjalnej, był Daniel Gottfried Kanngiesser. Metryka Gimnazjum Elbląskiego notuje go jako ucznia klasy siódmej w 1759 i notuje, że był synem „Daniela Gottfrieda Kanngiessera, aptekarza i członka społeczności”. Jego dalsze losy pokazały, że miał kontynuować zawód ojca. Po ukończeniu gimnazjum udał się, podobnie jak nieco starszy od niego Silber, na studia w Getyndzie, później zaś przeniósł się do Halle, gdzie publicznie obronił rozprawę o gorączkach na stopnień doktora 18 maja 1778 r.

O pokrewieństwie ostrych gorączek. Dysertacja, którą Kanngiesser obronił 18 maja 1778 r. w Halle. Karta tytułowa egzemplarza z biblioteki Uniwersytetu Alberta Ludwika we Fryburgu. W zbiorach elbląskich nie ma egzemplarza tej rozprawy.

Kanngiesser zmarł młodo w wieku ok. 30 lat w 1782 r. Litterarische Nachrichten von Preussen, czasopismo literackie pod redakcją Johanna Friedricha Goldbecka, tom z 1783 r. zawiera krótką notatkę o śmierci Kanngiessera, w której wspomniano, że „na łożu śmierci przekazał swoją znaczącą kolekcję minerałów, którą sam uzbierał w Getyndze i okolicznych rejonach, bibliotece Gimnazjum”. Nie wiemy czy w spadku przekazał także książki. Wydaje się, że raczej nie, ponieważ woluminy z jego znakiem własnościowym – rękopiśmiennym ekslibrisem, posiadają również znaki Nathanaela Georga Landa. Poniżej przykład z "Anatomische Tabellen" J. A. Kulmusa: ekslibris Kanngiessera na karcie ochronnej i znak Landa na karcie tytułowej:





























Land również pochodził z Elbląga i był nieco młodszy od Kanngiessera. Metryka gimnazjana notuje go w roku 1762 r. Odmiennie od naszych pozostałych bohaterów, Land nie wybrał kariery medycznej, lecz został prawnikiem. Był również właścicielem podelbląskiej wsi Stoboje. W jaki sposób książki Kanngiessera trafiły do jego biblioteki? Prawdopodobnie przez koligacje rodzinne – żona Landa była bowiem z domu Kanngiesser. Wydaje się zatem, że po śmierci Kanngiessera w 1782 r. tomy wróciły do rodziny i znalazły się w bibliotece gimnazjalnej jako część znaczącej donacji Landa.
Książki Silbera, Kanngiessera i Landa to tylko wybrane świadectwa troski dawnych uczniów o bibliotekę Gimnazjum. Są one także śladami ważnej kulturotwórczej roli takich grup społecznych jak lekarze, aptekarze, kupcy czy urzędnicy, roli, która zresztą była podejmowana także w następnych dziesięcioleciach przez członków tych grup zawodowych w Elblągu. Dobrym przykładem może być znacząca grupa książek medycznych z końca XIX i początku XX w. ofiarowana wówczas już Bibliotece Miejskiej przez lekarza dr Isidora Laudona. 

Bez zaangażowania różnorodnych donatorów w rozwój miejskiej książnicy, jej zbiory z całą pewnością byłyby uboższe. Dziś zaś dają nam wgląd nie tylko w biblioteczne polityki elbląskiego gimnazjum, ale także w charakter zbiorów prywatnych dawnych elblążan.

czwartek, 2 kwietnia 2020

Historyk i jego ślady

Odkrywanie tajemniczych rękopisów przekazujących z tajemniczymi, nieznanymi nikomu wcześniej tekstami częściej zdarza się w rozrywkowej prozie i kinie przygodowym niż w codziennym życiu nawet nieprzeciętnego naukowca. U zarania nowoczesnych studiów historycznych w XVIII i XIX wieku wiele cennych książek i archiwaliów wciąż znajdowało się w źle uporządkowanych kolekcjach lub w rękach prywatnych. Historycy – profesjonalni i amatorzy – podróżowali, pisali listy i dokonywali (czasami wątpliwych etycznie) transakcji byle tylko móc zobaczyć taki czy inny średniowieczny manuskrypt albo kolekcję starych druków.

wtorek, 29 października 2019

O świadkach (nie tylko) na krawędzi


Każdy konserwator jest zobowiązany do dokumentowania swej pracy w formie opisowej i fotograficznej. Czasem jednak, pomimo, że zabiegi były bardzo czasochłonne, nie przekłada się to znacząco na wygląd obiektu, gdy porównujemy zdjęcia sprzed i po konserwacji. Innymi słowy – stan pacjenta się poprawił, lecz nie widać tego na pierwszy rzut oka. Aby pokazać, co naprawdę się zmieniło konserwatorzy potrzebują „świadków”, czyli zdjęć dokumentujących postęp prac.


A oto kilka przykładów świadków ukazujących postępy prac przy konserwacji zabytkowych czasopism.
 

 
 
   

 



poniedziałek, 29 lipca 2019

O bieli ołowianej słów kilka


*tekst przygotowała gościnnie Ewa Siemieniako


Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że kobieta przedstawiona na grafice ma brązową opaleniznę przystającą bardziej do dwudziestowiecznych standardów. Czy to możliwe żeby XVIII-wieczna elegantka wyprzedziła swoje czasy aż o dwa stulecia? Odpowiedzią na pytanie jest proces ciemnienia bieli ołowiowej zastosowanej do kolorowania grafiki.

Biel ołowiowa jest pigmentem używanym od stuleci w sztuce europejskiej. Stosowana była w malarstwie olejnym, iluminatorstwie, do kolorowania grafik i rysunków, a także do retuszu fotografii. Niestety pigment ten nie jest stabilny i z czasem może zmienić zabarwienie na różowe, brązowe, a nawet czarne. Jak pokazują badania, za zmianę koloru odpowiadają zawarte w atmosferze związki siarki, a zwłaszcza siarkowodór (H2S), który reagując z ołowiem będącym składnikiem farby tworzy PbS (siarczek ołowiu (II)) o ciemnoszarym zabarwieniu. Projekt badawczy realizowany w Statens Museum for Kunst i Royal Library w Kopenhadze wykazał, że źródłem szkodliwych dla dzieł sztuki związków siarki są nie tylko spaliny samochodowe, ale także złej jakości materiały archiwalne, z których wykonuje się opakowania ochronne oraz teczki. Problem wpływu szkodliwych gazów w atmosferze musiał być dokuczliwy już w dobie industrializacji, ponieważ już ok. 1890 roku został opisany w podręczniku o malarstwie akwarelowym pt. A Descriptive Handbook of Modern Watercolor Pigments. W podrozdziale poświęconym bieli ołowiowej autor opisuje ją jako zupełnie nieprzydatną w malarstwie na papierze, zwłaszcza w akwareli, ponieważ pozbawiona warstwy ochronnej, jaką jest olej w przypadku malarstwa olejnego, była bardzo wrażliwa na „zanieczyszczone powietrze” i w błyskawicznym tempie zmieniała barwę.
Zmiany kolorystyczne często zakłócają odbiór dzieła. Ściemnienie jasnych partii obrazu lub rysunku niweluje modelunek światłocieniowy, prowadzi do pewnego rodzaju spłaszczenia dzieła, lub tak jak w przypadku naszej bohaterki stwarza pole do błędnych interpretacji - można pomyśleć, że faktycznie była opalona! Jednak nie zawsze zmiany barwne pigmentów zawierających ołów były przypadkowe i niepożądane. Zastosowanie bieli ołowiowej oraz innych pigmentów zawierających ołów w technice drzeworytu japońskiego było zabiegiem artystycznym, miało zapewnić powstanie efektu szlachetnej patyny.

Wzmianki o próbach przywracania koloru bieli ołowiowej pochodzą z końca XIX wieku. Aby odwrócić ciemnienie stosowano roztwór nadtlenku wodoru. Autor wspomnianego już podręcznika o technice akwarelowej zaznacza jednak, że przeprowadzone w ten sposób „bielenie” jest tymczasowe, a poddana temu zabiegowi biel ołowiowa jeszcze szybciej traci kolor.
Obecnie konserwatorzy również stosują nadltlenek wodoru, który oddziałując na siarczek ołowiu PbS zmienia go w biały siarczan ołowiu PbSO₄, który jest związkiem podobnym, ale nie identycznym ze związkami ołowiu zawartymi w oryginalnej farbie.
Istnieje kilka sposobów zastosowania nadtlenku wodoru. Pierwszym z nich jest aplikowanie cienkim pędzelkiem 3% wodnego roztworu nadtlenku wodoru na zmieniony obszar farby. 3% nadtlenek wodoru może być także nanoszony po zmieszaniu z bardzo gęstym żelem, np. z metylocelulozy. Trzeba jednak pamiętać, że zmieszanie 3% nadtlenku wodoru zmniejszy jego stężenie. Niektórzy, chcąc ułatwić usunięcie pozostałości metylocelulozy z powierzchni papieru, jako warstwę izolującą pomiędzy żelem, a papierem stosują bibułkę japońską. Jednak nie zawsze pozostałości żelu z metylocelulozy uważane są za niepożądane, ponieważ mogą tworzyć pewnego rodzaju warstwę ochronną, która może zapobiec ponownemu oddziaływaniu związków siarki.
Innym sposobem jest oddziaływanie oparami nadtlenku wodoru na zmienione obszary, w tym celu należy zastosować nasączoną nadtlenkiem wodoru tekturkę oraz Gore Tex. Kolejnym sposobem jest naniesienie pędzlem mieszaniny o proporcjach 1:1 30% nadtlenku wodoru oraz eteru dietylowego.
W przypadku naszej elegantki zastosowałyśmy 3% roztwór nadtlenku wodoru nanoszony pędzelkiem. Po tym zabiegu pokryłyśmy biel cienką warstwą metylocelulozy.
  








Literatura:
Finlayson Christina et al., Environmental Degradation vs. Artistic Intention: The Darkening of Lead Pigments on Japanese Woodblock Prints

Projekt A Dark Future? Works on paper

McFarland, Margo. The whitening effects of peroxide gels on darkened lead, „The Book and Paper Group Annual” 16 (1997).

Stephanie M. Lussier. An Examination of Lead White Discoloration and the Impact of Treatment on Paper Artifacts: A Summary of Experimental Testing, „The Book and Paper Group Annual” 25 (2006).

Taylor, J. Scott (John Scott), A descriptive handbook of modern water-colour pigments, London [190-?].